Recenzja: Wheel „Preserved In Time”

Epicki doom nie jest być może najgorętszym podgatunkiem metalu, ale zdecydowanie należy do ścisłej czołówki tych uniwersalnie szanowanych, niezależnie od czasów i mód. Grono świeżych zespołów robiących w jego obrębie naprawdę dobrą robotę rokrocznie się rozrasta, dumnie dzierżąc znicz zapalony ponad trzy dekady temu przez Candlemass, Solitude Aeturnus, Count Raven i im współczesnych. W tym roku do gwiazdozbioru młodych smutnych i ciężkich, do którego zaliczyłbym między innymi Pallbearer, Khemmis, King Goat, Crypt Sermon czy Below, dołączają Niemcy z Wheel, a to za sprawą fantastycznego, trzeciego już albumu: Preserved In Time.

Recenzja: Fear Factory „Aggression Continuum”

Lata dwutysięczne upłynęły Fear Factory pod znakiem rozpadów, reunionów, roszad na liście płac oraz burzliwych sporów sądowych. No cóż, biznes to biznes. już dawno Dino mówił w wywiadach, że dla dobra zespołu on i Burton muszą przepracowywać różne ciężkie kryzysy i generalnie nie jest im łatwo. Taki los wielu kapel, nie tylko Fabryki Strachu, ale akurat ten skład leży blisko mojego serca odkąd zacząłem słuchać metalu, trochę żałuję więc, że gdzieś w okolicach Digimortal entropia na dobre wbiła w nich pazury i wszystko zaczęło im się psuć, prowadząc do dzisiejszego, definitywnego (jeśli wierzy

Dopelord, Belzebong | Poznań 15-08-2021

Parę dni temu, po dwóch latach przerwy, miałem wreszcie okazję ponownie skatować uszy żywą muzyką, a zapewnili mi ją panowie z Lasu Trumien, Dopelorda i Belzebonga, w ramach imprezy z cyklu Lato w Plenerze w poznańskiej Tamie. Częściowo właśnie za sprawą koncertowego głodu, a częściowo dlatego, że ostatni Dopelord był zajebiście dobry, niezmiernie cieszyłem się na to wydarzenie. Byłem też ciekaw, jak wypadną na deskach niedawni Leśni debiutanci, z ich podanym bez zbędnych ozdobników, polskojęzycznym sludge doomem.

Recenzja: Helloween „Helloween”

20 lat temu Helloween był dla mnie bardzo ważnym zespołem. Nie tak topowym wprawdzie, jak ich rodacy z Blind Guardian, ale Keeper Of The Seven Keys Vol. 1, Time Of The Oath, Better Than Raw, Rabbit Don’t Come Easy, a na pierwszym miejscu The Dark Ride... Tak, te płyty kręciły się u mnie na potęgę. Z wiekiem jadłospis mi się zmienił, a i same Dynie przestały wydawać interesujący materiał. Autentyczna iskra gdzieś się ulotniła i mimo, że żaden z ich nowszych albumów nie poniósł jakiejś spektakularnej artystycznej klęski, niczemu co wydali po roku 2003, z ewentualnym wyjątkiem Gambling With The Devil, nie udało się podbić mojego serca, ani nawet przykuć na dłużej uwagi. Nowy album to jednak zupełnie nowe okoliczności. Czy na stare lata Dyniogłowi mają jeszcze szansę zabłysnąć?

Recenzja: Nightfall „At Night We Prey”

Wakacje za pasem, czas więc ponownie udać się do gorącej Grecji, skąd ostatnimi czasy stara gwardia wypuszcza na świat zajebiste płyty. Po świetnym wydawnictwie Magusa i Jima Mutilatora pod szyldem Yoth Iria postanowiłem wziąć na tapetę najnowsze dzieło weteranów z Nightfall...

Recenzja: Gojira „Fortitude”

Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałem Gojirę, przy okazji premiery From Mars To Sirius. Co to był za krążek! Gdzieś tam jeszcze plątały się deathowe konotacje z wczesnych lat ich działalności, ale to wszechobecny tłusty groove i kosmicznie monumentalne, wielorybio ciężkie, a jednocześnie technicznie zakręcone riffy, podane w progresywnych aranżacjach, determinowały jakość ich muzyki i windowały ją wysoko ponad głowy konkurencji. Wszyscy wiedzą, jak kariera Francuzów rozwinęła się od tamtego czasu i jak gwiazdorskiego (w skali sceny) statusu się dorobili...

Recenzja: Humanity’s Last Breath „Välde”

Patrząc na doniesienia medialne o ogólnej kondycji świata i cywilizacji, można stwierdzić, że Humanity's Last Breath to adekwatna do czasów nazwa kapeli. Z drugiej strony, słuchając muzyki szwedzkich deathcore'owców, faktycznie łatwo zwizualizować sobie ostatnie tchnienie ludzkości. I nie jest to ładny widok - kończymy jak T-800 w pierwszym Terminatorze: czołgający się, miażdżeni przez prasę hydrauliczną, migający w agonii ostatnim czerwonym okiem. Tak właśnie brzmi Välde - jak przemysłowa apokalipsa przy wyciu syren i gruchoczących kości ciosach nieugiętej maszynerii.

Recenzja: All Them Witches „Nothing As The Ideal”

Żaden ze mnie ekspert, albo wielki fan stonera, toteż rzadko podejmuję się recenzowania albumów z tej szufladki. Inna sprawa, że akurat All Them Witches stoją wysoko na liście moich muzycznych bohaterów, a ich dokonania śledzę od kiedy w moim odtwarzaczu zagościł Dying Surfer Meets His Maker. Chłopaki wybornie mieszają pachnącą Doorsami zmierzchającą, stepowo-autostradową przestrzeń, oraz łagodną psychodelię spod znaku Pink Floyd z bluesem i hard rockowym żwirem, nie wpadając przy tym w bagienko tradycyjnej stonerowej monotonii i utrzymując wystarczająco dużo pazura, by nie wylecieć zupełnie poza obszar ostrego grania. Nie zapominają również, że atrakcyjna piosenka zawsze wygrywa, a z drugiej strony, że atrakcyjna piosenka absolutnie nie musi być prosta, łatwa, ani przewidywalna.

Recenzja: Iotunn „Access All Worlds”

Testowanie granic metalu jest zawsze w cenie, bo trzyma go przy życiu i nie pozwala mu dać się zakopać pod zwałami kurzu. Dobrze jednak, że obok eksperymentatorów, wciąż pojawiają się nowi twórcy, poszukujący oryginalnych rozwiązań w znajomych, sprawdzonych ramach, kultywujący gatunkową tradycję. Tacy właśnie jak Iotunn. Duńczycy na swojej debiutanckiej pełnej płycie wrzucili na ruszt nośny progresywny death, nasuwający skojarzenia z Edge Of Sanity około Purgatory Afterglow, szczyptę muskularnego melodeathu a la stare Amon Amarth oraz szybujące, power metalowe wręcz wycieczki wokalne i upichcili z tych składników dzieło, które z jednej strony brzmi jakby kręciło się w odtwarzaczach już od dwóch dekad, z drugiej zaś ma w sobie wystarczający zasób świeżych rozwiązań, by ładnie wpisać się w aktualne, poszukujące oblicze sceny.

Recenzja: Moonspell „Hermitage”

Pośród kultowych zespołów, które kształtowały krajobraz europejskiego metalu w latach 90. Moonspell jest jednym z tych większych i bardziej niezawodnych. Jasne, zaliczyli lepsze i gorsze momenty, ale trudno mówić w ich przypadku o jakimś dłuższym okresie posuchy, jaka zdarzyła się kilku innym składom. W związku z ich stabilną formą, której doskonałymi dowodami są choćby Extinct (jedna z moich ulubionych pozycji w ich katalogu w ogóle) oraz nieco trudniej przyswajalny, acz ambitny 1755, nigdy nie przestałem śledzić ich poczynań...

Recenzja: Yoth Iria „As The Flame Withers”

Grecka scena ekstremalna od dawna bliska jest mojemu sercu. To śródziemnomorskie, bachiczne podejście do chwalenia diabła, podlane winem, spowite w dym z kadzideł i światło świec, działa na mnie magnetycznie. Choć nie łykam bezkrytycznie wszystkiego, co napływa z okolic Peloponezu, mam masę szacunku i sympatii dla tamtejszych ekip, z Rotting Christ, Septicflesh i Nightfall na czele, nawet jeśli ci pierwsi ostatnimi czasy w kółko nagrywają ten sam album. Świeży helleński black budzi moje zainteresowanie często skuteczniej niż jakikolwiek inny, toteż gdy trafiłem na informację o Yoth Iria, kapeli założonej przez dwóch jego prawdziwych weteranów - George'a "Magusa" Zacharopoulosa i Dimitrisa Patsourisa - i uzupełnionej gościnnymi wykonawcami, również całkiem niezłym portfolio, momentalnie i niemalże w ciemno, sprawiłem sobie kopię ich tegorocznego wydawnictwa.

Recenzja: Soen „Imperial”

Soen ewidentnie jest w twórczym ciągu. Od premiery Cognitive w 2012 roku Szwedzi, pod wodzą znanego niegdyś z Opeth Martina Lopeza, wydają kolejne albumy z niemal niezachwianą regularnością, kontynuując swoją artystyczną podróż od złożonych progowych struktur, ku bardziej piosenkowej sztuce. 2 lata po premierze Lotusa, dostajemy świeży materiał, który stawia wprawdzie kilka dalszych kroków na ścieżce ich stylistycznej ewolucji, zasadniczo jednak bardzo bezpiecznie trzyma się znajomych, wypracowanych ram...

Recenzja: Königreichssaal „Witnessing The Dearth”

W momencie, w którym krążek Witnessing The Dearth ruszył pocztą w moją stronę, nazwa Königreichssaal była mi kompletnie obca. Celowo nie szukałem w internecie informacji o tej ekipie, chciałem bowiem dać się zaskoczyć polskiemu podziemiu i podejść do ich materiału bez filtru zewnętrznych opinii. Jakież było moje zdziwienie, gdy z koperty, zamiast spodziewanej minimalistycznej promówki, wyjąłem wydany nakładem londyńskiego labelu Cult Of Parthenope, gustowny, gruby digipak z eleganckimi rycinami i liternictwem, rozkładający się efektownie w formę odwróconego krzyża. Ekipa ta, mimo, że debiutująca, wchodzi na scenę pewnym krokiem i od razu rzuca gawiedzi w twarz porządnie skrojony materiał, podążający za sprecyzowaną, momentalnie wyczuwalną wizją.

Recenzja: Asphyx „Necroceros”

Weterani europejskiego death metalu, po pięciu latach przerwy, powracają na deski z nową płytą. Z jedynym (prawie) oryginalnym członkiem w składzie, w osobie Martina Van Drunena, Asphyx rzuca słuchaczom na pożarcie kolejną porcję łojenia, utrzymaną w niemal tej samej estetyce, jaką, z krążka na krążek, serwują od czasu Death... The Brutal Way, kiedy to rzeczony kultowy frontman powrócił w ich szeregi. Tradycyjnie więc, mamy do czynienia z istnym muzycznym czołgiem, który rozjeżdża na miazgę wszystko, co stanie na jego drodze, żłobiąc zaciągniętymi z dooma riffami krwawe koleiny. Dla różnorodności, chłopaki raz po raz rozkręcają bezlitosną sieczkę na bagnety - przyspieszają, serwując zainteresowanym rasowe, niemal death-thrashowe młyńce...

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑